Polski Związek Wędkarski

Koło nr 9 w Sztumie

ZAWODY SPINNINGOWE O MISTRZOSTWO KOŁA

Spinningowe zawody o mistrzostwo koła przeszły już do historii. Niedzielna pogoda zachęcała wręcz do spinningowania. Wszyscy, którzy również dzisiaj zdecydowali się rywalizować o mistrzostwo koła, są zawodnikami, którzy cyklicznie (i chwała im za to) pojawiają się na organizowanych, przez PZW nr 9 Sztumie, zawodach. Wodę, na której przyszło im rywalizować wszyscy doskonale znają, wszak wędkują tu od lat, no może za wyjątkiem Kacpra Mazurkiewicza, najmłodszego uczestnika, który również stanął na podium. Mimo, iż jego dorobek wędkarski nie może się równać z doświadczonymi wędkarzami, to sądzimy, że warto przyglądać się rozwojowi tego młodego wędkarza. Z zawodów na zawody staje się co raz lepszym zawodnikiem, a dołączając do tego pasję jaką darzy to hobby i ten sport, kto wie – może za jakiś czas będzie reprezentował nasze koło na „większych” zawodach. Czas pokaże… Kacper – trzymamy za Ciebie kciuki !! Przemierzając łowiska poszczególnych wędkarzy można było zaobserwować różne przynęty. Począwszy od klasycznej „blachy” czyli błystki wahadłowej, przez „obrotówki” czyli błystki obrotowe (nota bene ta dała zwycięstwo kol. Marcinowi Gorzce), wszelakiej maści rippery, woblery a kończąc na tzw. „paprochach”, które dały 2 miejsce kol. Andrzejowi.

Jak zapewne zwróciliście uwagę tym razem członkowie Zarządu Koła również próbowali swoich sił. Jednak z mizernym skutkiem - nie załapali się na podium. Jedynie kol. Ryszard Kłopotowski przewodniczący Komisji Rewizyjnej mógł pochwalić się wymiarowymi rybami, które dały mu 4 miejsce. Zaledwie 10 gram dzieliło Ryszarda Kłopotowskiego od 3 miejsca na podium. Tuż przed nim wspomniany wyżej Kacper.

Już dziś zapraszamy państwa na kolejne, tym razem otwarte spławikowe zawody z okazji Dni Sztumu, które odbędą się w sobotę 7 września. Spotkamy, się tak jak dzisiaj, koło zamku o godzinie 8:00.

 

 

PZW Koło nr 9

ODŁOWY KONTROLNE NA JEZIORZE ZAJEZIERSKIM

W relacji z Walnego Zgromadzenia Członków PZW koła nr 9 w Sztumie (23 marca br.) zawarliśmy informację o planowanych odłowach kontrolnych na Jeziorze Zajezierskim, które w terminie od 1 lipca do 10 października 2019 r. przeprowadzi Zakład Rybactwa Jeziorowego Instytutu Rybactwa Śródlądowego z Olsztyna.

W dniu wczorajszym zapowiedzi stały się faktem. O godzinie 13.30 zjechała nad nasz akwen pięcioosobowa ekipa ichtiologów pod wodzą dr inż. Dariusza Ulikowskiego, która realizuje na rzecz Głównego Inspektora Ochrony Środowiska, czyli Skarbu Państwa projekt pn.: „Monitoring ichtiofauny jeziornej w latach 2018-2019 na potrzeby oceny stanu lub potencjału ekologicznego jednolitych części wód powierzchniowych” w ramach Państwowego Monitoringu Środowiska. Mądrze, bo to naukowcy, którzy – mówiąc po naszemu – chcą sobie i nam odpowiedzieć na nurtujące wielu wędkarzy pytanie: co w tym naszym jeziorze pływa? W jakiej jest kondycji? Jaka jest przyszłość tego akwenu? Czy warto w tę wodę inwestować?

Z kilku propozycji lokalizacji bazy wypadowej wybrali tę „najmniej intymną” , na obrzeżach naszego centrum u wylotu ul. Władysława IV, gdzie kibiców nie brakowało. Sens ich decyzji pojąłem dziś rano. Samo stawianie zestawów sieci nordyckich według normy EN 14757 to pokuś. Zainteresowanych odsyłam do wikipedii, laikom tłumaczę, że to wontony o długości 30 m, w których co 3 metry zmienia się wielkość oczek, od 5 mm do 55 cm, które stawia się w wybranych miejscach na różnych głębokościach. Schody i mrówcza praca zaczynają się po wyjęciu sieci, które tkwią w wodzie przez 12 godzin. Bywa tak, że uwięziony w drobnych oczkach narybek zaczyna się rozkładać już w wodzie. A gdy dołożymy do tego kilka godzin potrzebnych na wydłubywanie „urobku” z sieci, to w słoneczne dni nie wytrzymują tego ani ludzie, ani ryby. A te po wyjęciu z wontonów trzeba jeszcze posegregować gatunkami i wielkością. Trzeba skrzętnie policzyć, poważyć i opisać. I to co już opisane podpiąć do odpowiednich algorytmów. Mądrze i naukowo. Więc szukanie cienia pod drzewami jest ich naturalnym odruchem.

W zespole monitoringowo-badawczym dr Ulikowskiego, którego wspierało trzech pracowników technicznych - Jan Rola, Waldemar Kozłowski i Robert Banaszek – nie zabrakło też rodzynka. Dr Krystyna Kalinowska nie robiła w tej ekipie za Jonasza, ale cenionego pracownika naukowego, specjalisty od tych najdrobniejszych żyjątek wzbogacających nasze wody.

Wstępne oceny prac zespołu dr Ulikowskiego (szczegółowy raport otrzymamy do końca listopada br.) nie rzucają na kolana. Z jednej strony ilość rybek mieści się w przyzwoitych normach, oprócz białej ryby (płotka, krąp, leszcz) są też dwa gatunki drapieżnika: okoń i sandacz (aż dziw, że nie ujawnił się żaden szczupak, mimo corocznego zarybiania wylęgiem). Przerażenie budzi informacja, że nasze jezioro żyje do głębokości 3 metrów. Już przy 2,5 metra poziom tlenu spada do 50 %. Poniżej trzech metrów nie ma życia. Na dobrą sprawę jesteśmy na pograniczu letniej przyduchy. Wystarczą jeszcze ze dwa, trzy dni upałów, albo gwałtowne skoki ciśnienia i mamy tragedię…

PZW Koło nr 9

WYPRAWA PO RYBĘ ŻYCIA

Kiedy montuje się po raz siódmy wyprawę w to samo miejsce – nic nie jest w stanie cię zaskoczyć. Jest tylko jeden element ryzyka. Pogoda. Jej nie da się przewidzieć z dwuletnim wyprzedzeniem…

Wyspa Vega i otaczający ją archipelag, który tworzy grupa 6 tysięcy małych wysp, wysepek i szkierów, znajduje się w Norwegii, w okręgu Nordland, około 100 km na południe od koła polarnego. Archipelag został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 2004 roku, jako jeden z najmniej zdegradowanych przez człowieka naturalnych siedlisk wodnego ptactwa. Prawdziwym „królem” wśród tutejszych ptaków, których jest tu ponoć 230 gatunków, jest kaczka edredonowa, hodowana ze względu na niezwykłe upierzenie, wykorzystywane m.in. do wypełniania śpiworów i kombinezonów wysokogórskich. W pobliżu latarni morskich i wiosek rybackich ciągle można znaleźć budowane dla nich schronienia i domki. W bezpośrednim sąsiedztwie miejsca zakwaterowania znajdziemy bardzo dobre łowiska czarniaka, dorsza, halibuta i brosmy. Co najważniejsze, sporo z nich jest dobrze osłoniętych od wiatru. Wędkowaniu można się więc tu oddawać bez względu na pogodę niemal przez okrągły rok. Naturalnie z przerwą… na noc polarną.

My trafiamy jednak na białe noce. W ekipie mamy samych weteranów. Dwóch przedstawicieli Bydgoszczy - Jan Rynkiewicz (7. raz na Vedze) i Marek Kowalski (prywatnie mój syn, na Vedze po raz drugi). Tomasz Mańkowski ze Śremu rusza na północ Skandynawii po raz piąty. Barw Okręgu PZW Elbląg, Sztumu oraz Koła PZW nr 9 bronią Zbigniew Laskowski, który wziął na klatę kwestie związane z transportem ludzi i bagażu (5. raz na Vedze,), Mieczysław Gossa (rybaczył już kiedyś na Hitrze) oraz Stanisław Kowalski, piszący te słowa organizator wyprawy. Zestaw bus plus przyczepka, którym musieliśmy na miesiąc przed wyprawą zastąpić wcześniej planowanego kampera, spisał się wyśmienicie. Trasę z Karlskrony na Vegę (ok. 1600 km) pokonaliśmy w niecałą dobę. Z przerwami na posiłki i tankowanie. Na miejscu byliśmy więc dzień przed czasem, dzięki czemu po porannej treściwej jajecznicy mogliśmy ruszyć w morze.

Choć z każdej eskapady do tej pory wracaliśmy z limitem (15-20 kg dobrego fileta na głowę) i mocą wrażeń po walkach z dorodnymi dorszami i czarniakami, gdzieś w podświadomości pozostawał niedosyt. Jechaliśmy przecież powalczyć z halibutami. Dwa lata temu Zbyszek złowił swoją rybę życia. Jego halibut miał 140 cm i na 40 kg skończyła się nam skala wagi. Mój „pikuś” miał zaledwie 90 cm. Ale ponoć marzenia się spełniają…

Z bazy na Igeroy najbliżej mamy do łowisk po południowej stronie Vegi. Po czterdziestu minutach mijamy znaną nam latarnię i bierzemy kurs na tyczki, którymi oznaczają tu podwodne górki. Tradycyjnie -Jan za kółkiem, ja przy nawigacji, nie tylko z racji siwych włosów. Młodzież, pełna zapału, „pompuje” kijami. W skrzynkach jest już kilka dorodnych sztuk, a u mnie nic. Nagle Zbyszkowi przyłożyła jakaś ładna ryba. Marek chce skręcić z tego filmik i oddaje mi swoją wędkę do potrzymania. Robię kilka obrotów kołowrotkiem i zostawiam przynętę w toni. Po minucie następuje silne uderzenie. I znany nam już odjazd… Tak walczy tylko halibut. Skusiła go seledynowa guma o długości 23 cm. Po kilku ładnych odjazdach ląduje na pokładzie. 111 cm długości, 13,5 kg wagi. Takiego początku rybaczenia na Vedze nigdy nie było. A przed nami jeszcze tydzień....

To czego się najbardziej obawiałem, póki co nam sprzyja. Wyposażeni w dobre kombinezony, deszczu się nie obawiamy. Wiejący od północy wiatr pozwala na w miarę spokojne wędkowanie na południowych „blatach”. Przy kolejnych wypłynięciach wędkarskie szczęście kołem się toczy. Jan zacina ładnego dorsza. 8,5 kg. Taka sztuka przed tarłem waży ok. 14 kg. Ale to jedyny konkretny okaz. Najbardziej wszechstronnym zawodnikiem okazuje się Mietek. Oprócz dorszy i czarniaków ma też w dorobku ładną molwę, dwa karmazyny i zębacza.

Kolejne, piąte wyjście w morze. Naturalnie od południowej strony, gdzie wysokie na kilkaset metrów skały wyciszają wiatr niemal do zera. Załoga znowu ambitnie macha kijami, a ja na lenia. Tym razem na przyponie mam żywego czarniaka, a pod nim, na dwustugramowej główce jigowej z dozbrojką - złotawą, dużą gumę o długości 36 cm. Stare porzekadło mówi wszak: duża przynęta, duża ryba. Słoneczko przygrzewa, więc ściągamy kurtki. Pełny relaks…

I znowu historia się powtarza. Wszyscy mają już po kilka dorszy, a u mnie nic. Kiedy łódź zdryfowała z podwodnej górki na głębszą wodę (jakieś 30 m), nagłe uderzenie wygina mi bezprzelotkowy kij w pałąk. Multiplikator z lekko popuszczonym hamulcem szaleje przy odjeździe ryby. Szpula z plecionką, na którą nawinąłem ok. 300 m, robi się coraz cieńsza. Rozpaczliwa myśl: zaraz będzie koniec, a wówczas coś „pierdyknie”… Plecionka, kij, albo ja wyląduję za burtą. Dużą rybę można powstrzymać jedynie amortyzacją wędki i dobrze wyregulowanym hamulcem, a przy braku wprawy w rybaczeniu na „multiplika”, tego ostatniego elementu nie jestem pewien. Hamulec myli mi się z pokrętłem wolnego biegu. Trzymam wiec oburącz wędkę, a Zbyszek poprawia ustawienie sprzęgiełka. W ostatniej chwili ryba staje. Zaczynam „pompowanie”. Gdy podholowałem mojego potwora z jakieś sto metrów, zaczyna się kolejny odjazd. Tym razem przy włączonym brzęczku kołowrotka. Dla potomności, pod włączone nagrywanie w komórkach. ..

A teraz koledzy wędkarze popuśćcie wodze fantazji. Wyobraźcie sobie te odjazdy, ten śpiew kołowrotka z odchodzącą plecionką, to pompowanie i mdlejące od skręcania linki ręce, ten skok adrenaliny, po którym nie widzicie niczego dookoła, oprócz wyginającej się wędki i terkocącego multiplikatora . Przez te najdłuższe w moim życiu 40 minut od początku wiedzieliśmy, że to musi być halibut. Duży halibut. Ale jak duży, o tym przekonaliśmy się dopiero po podholowaniu go do łódki. W pojedynkę nikt by go z wody nie wyjął. Pierwszy rusza z odsieczą Marek. Wbija rybie w pysk potężny hak z mocną linką, którą mocuje do burty. Od ogona atakuje Zbyszek (wreszcie wykorzystaliśmy w pełni jego specjalistyczny osprzęt). Kiedy zakłada na ogon pętlę z drugą linką – ryba jest nasza. Do wyjęcia jej na pokład potrzebny jest jeszcze trzeci zawodnik.

Po sesji zdjęciowej i zmierzeniu ryby, która okazała się większą ode mnie (175 cm), podejmujemy próbę jej zważenia. Niestety nie mamy na czym. Tutejsze wagi kończą się na 40 kg. Szacunkowe tabele, które w odniesieniu do złowionych przez nas sztuk nie bardzo się sprawdzają, dają mu 75 kg. Ale równie dobrze może być 80 kg. Mietek w ostatnim dniu też wyhaczył „halinkę” o długości 120 cm, która wg tabeli miała mieć 20 kg wagi, a miała jedynie 15,5 kg. A ten mój był jeszcze z ikrą…

Stare porzekadło mówi, że prawdziwy, spełniony mężczyzna powinien spłodzić syna, postawić dom i posadzić drzewo. A wędkarz? Spełniony wędkarz powinien złowić swoją rybę życia…

Stanisław Kowalski

 

 

PZW Koło nr 9

XI RODZINNE ZAWODY SPŁAWIKOWE

Rodzinne, wędkarskie zawody spławikowo-gruntowe, organizowane tradycyjnie pod patronatem Starostwa Powiatowego w Sztumie, to jedna ze sztandarowych imprez Koła PZW nr 9. Ich organizatorzy od ponad dekady zapraszają nad wodę całe rodziny, promując w ten sposób aktywny wypoczynek na świeżym powietrzu. Tym razem do rodzinnych zmagań nad Jeziorem Zajezierskim stanęło dziewięć zespołów. Przeważały te trzyosobowe, choć najliczniej zaprezentowała się wielopokoleniowa ekipa Mieczysława Czerkiesa, który zgłosił do udziału w zawodach aż siedem osób.

Pogoda dopisała, organizatorzy też. Dla nudzących się maluchów mięli w zanadrzu zabawy i gry ruchowe, ale nasz narybek wędkarski z tej oferty jednak nie skorzystał, bowiem płotki skubały całkiem, całkiem, a o to przecież w naszych spotkaniach nad wodą chodzi przede wszystkim.

Po zakończeniu zmagań z wędka i rybą (niejeden zestaw został zerwany w trzcinach, oj niejeden), zważeniu zawartości siatek i podliczeniu punktów okazało się, że ów najliczniejszy zespół nie miał sobie równych, mimo iż punktowało tylko trzech zawodników. Rodzina Mieczysława Czerkiesa złowiła razem 112 ryb o wadze 5510 g. Drugie miejsce wywalczyła drużyna Andrzeja Gorzki – 34 ryby o wadze 1380 g, a trzecie Tadeusza Pacanka -22 ryby o wadze 1340 g. W dalszej kolejności uplasowały się zespoły Artura Focklema (31szt. - 1270 g), Ryszarda Wilgorskiego (16 szt. – 1070 g) i Mariusza Zachaczewskiego (15 szt. – 695 g). Indywidualnie triumfował Zbigniew Kamprowski, który złowił 56 szt. o wadze 2740 g.

Zwycięzcy XI Rodzinnych zawodów spławikowo-gruntowych zostali uhonorowani cennymi nagrodami rzeczowymi, pucharami oraz okolicznościowymi dyplomami, które wręczała starosta powiatu sztumskiego Sylwia Celmer.

PZW Koło nr 9

SPŁAWIKOWE MISTRZOSTWA KOŁA

Po nocnej burzy z piorunami, która nie pozwoliła nam zmrużyć oka do późnej nocy, niedzielny poranek również nie napawał optymizmem. Ciemne, deszczowe chmury jak okiem sięgnąć nie wróżyły niczego dobrego. Na pewno jeszcze popada. Pytanie tylko, o której i jak długo?

Zawody spławikowe o mistrzostwo Koła PZW nr 9 w Sztumie zachęciły do wyjścia z domu zaledwie piętnastu wędkarzy. Rozgrywano je na Jeziorze Zajezierskim, wzdłuż bulwaru od zamku w stronę Łazienek. Do godziny 9.30 było w miarę przyzwoicie, bo nie kapało za kołnierz. Przez kolejną godzinę utrzymywała się typowo wędkarska pogoda, ale na zakończenie zawodów przestało siąpić i można je było spokojnie podsumować.

W czterogodzinnych zmaganiach z kaprysami aury i rybą bezkonkurencyjnym okazał się kol. Andrzej Gorzka, który złowił 69 ryb, głównie płoci i krąpi, o łącznej wadze 3825 g. Drugie miejsce zajął kol. Marcin Gorzka - 49 ryb , 2410 g, a trzecie kol. Mieczysław Czerkies – 35 ryb, 1740 g. Zwycięzcy zostali uhonorowani przez zarząd koła cennymi nagrodami rzeczowymi oraz dyplomami, które wręczał kapitan sportowy koła kol. Tadeusz Wiśniewski, bo prezes był jak zwykle zajęty robieniem zdjęć. W przeprowadzeniu zawodów kapitana wspierali kol. Tadeusz Wilczewski w roli sekretarza, kol. Tadeusz Malinowski w roli sędziego wagowego, kol. Leonard Gorzka w roli sędziego liniowego oraz kol. Helena Sadłos w roli organizatora…

PZW Koło nr 9